piątek, 9 maja 2014

Dabur Amla Hair Oil




W marcu, Anwen na swoim blogu ogłosiła akcję miesięcznego olejowania włosów. Jako, że nie samym odchudzaniem się człowiek żyje, a jak każda kobieta staram się dbać o to siano, które noszę na głowie - postanowiłam dołączyć. Z tym, że ja trochę tę akcję przedłużyłam ;) Na dwa miesiące - czyli dopóki nie wykończyłam butelki.




Mój wybór padł na olej Amla. Napisano o nim już chyba wszystko, więc ja raczej nic nowego nie wniosę. Może poza tym, że naczytałam się u innych blogowiczek o śmierdzącym aromacie tego specyjału. A tu zapach mnie zaskoczył. Dla mojego nosa wcale nie był nieprzyjemny. Specyficzny i orientalny - rzeczywiście tak, ale nie przeszkadzający.

Co zauważyłam na swoich włosach po dwóch miesiącach? Są bardziej miękkie i gładkie. Szkoda, że Dabur Amla nie sprawił, że zaczęły się wyjątkowo błyszczeć - na co po cichu miałam nadzieję. Olej (póki co) nie rozwiązał wszystkich moich włosowych problemów takich jak okropne plątanie się ich czy puszenie, ale liczę na to, że kiedyś znajdę na to rozwiązanie. Niestety moje włosy żyją własnym życiem i mają zdecydowanie inny pomysł na siebie, który zdecydowanie różni się od mojego włosopoglądu ;)

Czy kupię ponownie olej Amla? Zdecydowanie tak, ale tym razem albo innej firmy, albo w innej wersji zapachowej. Może subtelną różnicę zauważą i pokochają moje włosy? Czy poleciłabym go? Znowu zdecydowanie tak. Przede wszystkim dlatego, że czuję zdecydowaną różnicę w dotyku. I to różnicę na plus.

Poniżej fotki mojego nieujarzmionego siana "przed" i "po". Porównując je wydaje mi się, że przez te dwa miesiące sporo urosły. Ale czy to jest spowodowane używaniem Amli czy też może po prostu jest ich inne ułożenie - tego nie wiem.



przed
po



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz