piątek, 30 stycznia 2015

KaBum Rico, KaBum...




Niestety na samym wstępie uprzedzam, że będzie ostro i bardzo osobiście. Dlaczego? Bo po prostu zaczyna mi się już ulewać... Ale o co chodzi? O temat, którym od kilku dni żyje pół stolicy, a w poniedziałek żyła nim cała Polska - wybuch w kamienicy w centrum Warszawy... I co mnie tak poruszyło i co właściwie ja mam do tego? A no jak się okazuje mam i to całkiem sporo. Ale cofnijmy się o te kilka dni...



Jest poniedziałek, godzina 12:30. Siedzę w piżamie przed komputerem i próbuję się relaksować po niedawno przebytej operacji woreczka żółciowego. Nagle potworny wybuch wstrząsa kamienicą. W oknie widzę błysk, dym (potem okazało się, że to pył), krajobraz za oknem się przesuwa ( a może to ja "przejechałam" na łóżku?), widzę zjeżdżający na inny pas autobus... W mieszkaniu z kratek wentylacyjnych wsypuje się pył do mieszkania. Boję się czy szyby w oknach wytrzymają. Słyszę okropny huk, sypiące się szkło na zewnątrz, nie wiem co się dzieje. Wstaję do okna, ale widok  zasłaniają mi kwiaty na parapecie (chociaż tak właściwie to chyba bardziej upewniałam się czy okno jest nieuszkodzone). Idę do kuchni. Dopiero teraz widzę autobus z powybijanymi szybami, kierowcę dotykającego ręką głowy, powybijane szyby w budynku na przeciwko i ciemnoszare powietrze. Moja pierwsza myśl - bomba. Ale gdzie? Może u chińczyka?  Nagle widzę kobietę w średnim wieku przy samochodzie - blondynka. Widzę przerażenie na jej twarzy. Ludzie zaczynają przechodzić przez płotek w stronę kamienicy. Słyszę krzyki przerażenia i głos jakiegoś mężczyzny wołającego do kogoś aby nie skakał! Dopiero zaczyna docierać do mnie: Matko, to w naszym budynku! Dzwonię szybko do męża - przyjeżdżaj, był wybuch, nie wiem co się stało! Zaczynają do mnie docierać krzyki i tupot ludzi na schodach na klatce. Otwieram drzwi i widzę młodego mężczyznę zbiegającego z wózkiem. Za nim młoda kobieta. Pytam jej co się dzieje? Niech Pani ucieka! Był wybuch gazu! Wracam do mieszkania i staram się szybko ubrać. Wciągam spodnie dresowe i jakąś bluzkę. Zarzucam na siebie płaszcz, wkładam buty i chwytam chustkę na szyję. Torebka! Tam mam dokumenty! Łapię ją w biegu, chwytam leżące na stole lekarstwa i klucze. Zamykam mieszkanie. Drzwi u sąsiadów obok gdzie jest biuro - otwarte na szerokość. Dochodzę do wniosku, że jeśli będą chcieli się dostać do mnie do mieszkania to najwyżej wyważą drzwi - trudno. Wybiegam na podwórko. Widok jest przerażający. Powybijane szyby w oknach mojej kamienicy i sąsiedniej. W międzyczasie kolejny telefon do męża: podobno to gaz - uciekam z mieszkania! Wybiegam na ulicę przez zniszczoną bramę. Jest już pogotowie, straż i policja. Zaczynają mnie przeganiać na drugą stronę ulicy. Dopiero teraz widzę budynek od frontu i uświadamiam sobie jak potworna była siła eksplozji. Zaczyna do mnie docierać jak wielkie szczęście miałam, że nic mi się nie stało. Prawdopodobnie autobus osłonił mnie przed odbijającą się falą wybuchu... Wkoło ludzie robią zdjęcia telefonami, kręcą filmy, nie interesuje ich czy nie trzeba może komuś pomóc... Policja poszerza zabezpieczony teren. Znowu mnie przeganiają gdzie indziej. Odchodzę w końcu pod gmach Politechniki, tam widzę kilku sąsiadów. Przyjeżdża mąż. Zapina mi kurtkę, zasuwa buty, przytula... Gdy widzi to całe gruzowisko - jest blady.

Podczas opowiadania mężowi co się stało, podchodzi do mnie jakaś kobieta, podtyka pod nos dyktafon i chce przeprowadzić wywiad. Każe mi się przedstawić - nie mam zamiaru. Pyta czy mogą nam zrobić zdjęcia. Nie zgadzam się. Skąd oni się tu tak szybko wzięli? Przechodzimy z mężem gdzie indziej. Znowu nas ktoś zaczepia. Tym razem mężczyzna. Czy państwo tu mieszkają? Tak. Czy można dwa słowa? Nie.

Pierwszą noc spędziliśmy u kolegi, potem zdecydowaliśmy się iść do OSiRu. W środę telefon z Recepcji: Czy zechcą Państwo udzielić wywiadu dla TVN? Nie.

I to właśnie ta natrętność mediów, szukanie sensacji i żerowanie na czyimś nieszczęściu powoduje u mnie niesmak i obrzydzenie. Czy naprawdę nie można zostawić tych biednych ludzi, aby w spokoju doszli do siebie po tym traumatycznym przeżyciu? Czy koniecznie trzeba im jeszcze dolewać oliwy do ognia i roztrząsać te świeże przeżycia? Ja sama ciągle jestem roztrzęsiona i nie śpię w nocy bo ciągle słyszę ten wybuch. Wystarczy nagły dźwięk koło mnie, a już podskakuję do góry.

Rozmawiałam dzisiaj z psychologiem o tym co się stało. Poradzono mi, że wyrzucenie tego z siebie i rozmawianie powinno mi pomóc, ale ja nie jestem z tych osób, które tak robią. Dlatego ten post potraktuję jako taką terapię zastępczą... Może za jakiś czas go usunę.
Gdybym lubiła gadać na lewo i prawo, może zostałabym celebrytką - w końcu miałam okazję . A tak? Straciłam szansę na swoje pięć minut i dobrze mi z tym


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz